poniedziałek, 25 lutego 2013

Weekendowa ostra jazda....



czyli Wieczór Panieński przyjaciółki w stolycy. Masakra! Było oczywiście mega, zajebiście, pro, wporzo itd, ale byłam po powrocie tak zmęczona, że nie miałam siły wziąć prysznica czyt. kiedy już się tam znalazłam to nie miałam ochoty spod niego wyłazić. Dobrze, że nie mam wanny, bo bym w niej jeszcze zasnęła i zalała sąsiadów, bo lubię sobie dolewać bieżącej, aby stale mnie grzała:D Ostatecznie czyściutka wylądowałam w łóżeczku i śniłam sobie dziwaczne sny.

Piątek
W piątek wieczorem wybrałam się do Krakowa by tam wspólnie z P. przemieścić się pociągiem do Sędziszowa, skąd reszta ekipy: K., J., i nasz rodzynek D. mieli nas odebrać i wspólnie pojechać z nami do Szczekocin skąd pochodzi przyszła panna młoda J. Tak też się stało. Nie podróżowałam jakoś specjalnie długo, reszta ekipy też, a  wieczorem wszyscy wyglądaliśmy jak na kacu. Bolała mnie głowa, chciało mi się spać, a mój widok przestraszyłby chyba niejedno dziecko. Mimo ogólnego zmęczenia poszliśmy spać ok. 1:30 wiedząc, że nazajutrz trzeba stosunkowo wcześnie wstać i wybrać się do stolycy.
Sobota
Ja oczywiście się nie wyspałam. Miałam wstać wcześniej i umyć głowę by wyglądać jak człowiek cywilizowany ale ociągałam się z tym jak mogłam i ostatecznie wyjechałam w niedosuszonych. Yyyy…. no oczywiście super zdrowa to ja nie wróciłam! Po każdym wyjeździe wracam albo z biegunką, albo z kacem, albo z chorobą! Tym razem mnie kaszle… Dotarliśmy do Warszawy ok. 15. Przygotowania już trwały bo czekały tam na nas 3 dziewczyny, w tym siostra panny młodej G. oraz dwie urocze dziewczyny, które dopiero teraz miałam okazję poznać: R i M. Super ekipa na imprezę! :D Oddelegowałyśmy naszego jedynego rodzynka do siostry, martwiąc się czy się nie zgubi w tak wielkim mięście, ale oczywiście sobie poradził. Kto jak nie on?! Mąż G. też zniknął gdzieś u kolegi więc… zostałyśmy same. Tadaaam! :D (W tle słychać szatański śmiech). Przyjezdne: czyli ja, przyszła panna młoda, K. oraz P. ubrałyśmy się szybciutko w nasze kiecki i… poszłyśmy sobie w świat by dziewczyny (gł. organizatorki), mogły w spokoju zrobić to samo. I wiecie co?! Już nigdy o tej porze roku nie dam się namówić do wyjścia w tak krótkiej sukience! Zmarzłam przeokropnie i czułam się jakoś dziwnie! Na dodatek miałam dość wysokie buty co sprawiało, ze ta sukienka wyglądała na jeszcze krótszą, mamooooooo….. Życzeniem J. było zabrać nas na McDonaldowe lody :D Tak, to nasz stały rytuał! Ilekroć wybieraliśmy się gdzieś z ekipą studencką lądowałyśmy standardowo w McDonaldzie, a J. opychała się lodami bądź shake’ami. Krótka kiecka, lody… Hm… deszcz! Dzień dobry chorobo! :D Już tam było uroczo. Porozmawiałyśmy sobie, złożyłyśmy przysięgę, że ustalimy sobie jeden dzień w roku, w który obowiązkowo będziemy się spotykać. Był śmiech, były łzy, szczerość i żarty… Słowem mówiąc wszystko. Emocje, emocje i jeszcze raz emocje! Po powrocie zaczął się typowy Panieński Wieczór. Szczegółów publicznie zdradzać nie będę, bo nie mogę, o! W każdym razie obżarłam się niesamowicie, wyśmiałam za wszystkie czasy, wysłuchałam ciekawych historii wszelakich, śpiewałam trochę chociaż po ostatniej chorobie mam jakieś dziwne problemy z łapaniem oddechu (:/). Przyszła panna młoda była chyba zadowolona, a przecież o to chodzi, prawda? :D Prezenty bardzo jej się podobały, oglądała je kilka razy! Pamiątka zrobiona własnoręcznie przeze mnie i przez P., również została wertowana prze każdą po kolei i również przypadła każdemu do gustu, co jakoś tak wewnętrznie mnie podniosło na duchu. Umiem coś zrobić i do czegoś się nadaję, yeaaah :D Każda z nas miała na policzku namalowanego motylka pod kolor sukienki bądź innych dodatków. Ja oczywiście mimo sukienki czarnej zażyczyłam sobie motylka w odcieniach różu, żeby było słiiiiiit :D Niestety zdjęć jeszcze nie mam więc Wam nie pokażę. Może to i lepiej? :D Oszołom z motylem na ryju... Nie stwierdzili jeszcze u mnie żadnej choroby psychicznej chociaż… pod tym kątem nigdy mnie nie diagnozowali xD
Niedziela
W niedzielę stosunkowo wcześnie musieliśmy wyjechać. Intensywny piątek, intensywna sobota i… o zgrozo intensywna niedziela. Najdalej do domu miałam oczywiście ja. Wawa-Sędziszów-Kraków-Moja Urocza Miejscowość. 3 przesiadki to dla mnie trochę  za dużo. Biorąc pod uwagę, że zazwyczaj w niedziele na wszystko trzeba czekać, to na dworcach spędziłam ponad 2,5h. W pociągu z Sędziszowa nie było wolnych miejsc, więc sobie siedziałyśmy z P. na bagażach pod kibelkiem, co oczywiście związane było z wiecznym wstawaniem i siadaniem, bo non stop komuś chciało się siku. W końcu się zbuntowałam i stwierdziłam, że ruszać zadu nie będę. A niech mnie obchodzą szerokim łukiem, bo… bo mi zimno, niewygodnie i na przysiady siły już nie mam.  O ja wredna i niedobra :P
W ogóle to wicie co? Dopiero po powrocie do domu zobaczyłam, jakie mam brudne buty. Wróciłam ze stolycy na swoją ‘wieś’ brudniejsza niż ustawa przewiduje. Nie mogłabym tam mieszkać. To miasto jest o tej porze roku takie szaro-bure i depresyjne, że… cieszę się chwilowo tym, że jestem w domu.
Pozdrawiam ciepło!

2 komentarze:

  1. Oj M. :D Szalejesz :D! Zazdrościłabym Ci gdybym sama nie przeżyła jednego z najlepszych weekendów w moim życiu :D
    Teraz wracaj do smutnej rzeczywistości :( Powodzenia :D!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty, Ty, Ty ! Co robiłaś takiego ciekawego?! :D Zazdrościć nie będę bo to brzydko, ale możesz się przyznać:D
    Szaleje, a i owszem xD Każdemu od czasu do czasu się należy :D
    A co do tej szarej rzeczywistości.... Dopadła mnie już dzisiaj, bo ktoś brutalnie sprowadził mnie na ziemię ;<

    OdpowiedzUsuń