środa, 30 stycznia 2013

Wiosno wróć!



Wczoraj przez przypadek skasowałam sobie już wcześniej opublikowanego posta. Ktoś go widział? Ktoś o nim słyszał? Nie? to dobrze. Tak sobie myślę, że najwyraźniej moje muffinki były zbyt brzydkie aby świat je chciał oglądać wiec moja podświadomość zadziałała w sposób adekwatny do oczekiwań reszty świata. No i co, że nie były urodne skoro były smaczne? I miały proszę państwa różowy lukier (patrz zdjęcie obok)! A co ja się będę rozdrabniać. Różowy wyglądał słodko i na pewno bardziej interesująco niż biały, lub najzwyklejsza w świecie czekolada. Wszystko co moje musi wyglądać oryginalnie żeby miało jakieś znaczenie emocjonalne. A teraz przyznawać się, kto pomyślał, że mam nierówno pod sufitem? Ty, wiem! A tak na przekór wstawię moje dzieło po raz drugi. Może nie będzie końca świata, nie? Tadaaaam:D Przepis zgarnęłam STĄĄĄD. Miałam nawet zamiar wysłać zdjęcie moich cudownych muffinek bo jak widzicie nikt się nie odważył. Szybko się jednak rozmyśliłam. Stwierdziłam, że moje cuda mogłyby podziałać jako skuteczna antyreklama i być może już nikt nie skusiłby się na wypróbowanie tego przepisu :P Nic nie poradzę na to, że pierwszy raz piekłam muffinki :D Ale... uwaga....wszystkie zostały zjedzone więc chyba spełniły swoją rolę.

A tak z innej beczki... Tęsknię za wiosną. Brakuje mi zielonej trawy, liści na drzewach i tego charakterystycznego zapachu, którego właściwie nie umiem opisać. Najbardziej jednak brakuje mi słońca. Blada jestem. Wyglądam źle, a to, że sama sobie się nie podobam to akurat żadna nowość. Jednak zimą jakoś szczególnie nie mogę patrzeć w lustro. Ble. Marudzę? Może trochę. Czasem trzeba się odchamić i ja mam akurat taki sposób. Oto zdjęcie z zeszłorocznej wiosny (grab pospolity Carpinus betulus). Zdjęcie może mało efektowne ale widząc za oknem śnieg lub deszcz oko cieszy wszystko co żywe i zielone. Prawda?

niedziela, 27 stycznia 2013

Zastrzyk energii

Hurra! Dostałam rodzinne zezwolenie na opuszczenie domowego więzienia. No w końcu! Dawno nie czułam się tak podekscytowana zwyczajnym wyjściem na codziennie zakupy. Co też choroba potrafi zrobić z człowiekiem, nie? Mam nadzieję, że ta nadmierna głupawka i podniecenie nie są jakimś skutkiem ubocznym moich jakże cudownych leków. Tak, tak... wiem. Głupawkę to ja mam nie od dziś i kto mnie zna to wie, że to wcale nie od leków ani od tego, że po prostu tyłek mi ożył po wcześniejszym zdychaniu i leżeniu w wyrku. A jutro wyjdę z czterech ścian, zobaczę nie widziany od tygodnia (nie przez szybę) śnieg, pooddycham sobie wspaniałym, mroźnym powietrzem i będzie cud, miód. I... i.... umówiłam się z instruktorem na jazdę. Ja współczuję po raz kolejny jemu, sobie i wszystkim uczestnikom ruchu drogowego, bo... uwaga, nie jeździłam nigdy w deszczu, a co dopiero w taką uroczą zimę. Na dodatek w piątek ma być ślizgawica, zawierucha i w ogóle to ja się zastanawiam czy powinnam wtedy wsiadać za kierownicę. Ale okej. Ostatecznie ufam mojemu instruktorowi bardziej niż sobie, o czym on doskonale wie więc.... nie przesadzę mówiąc, że moje życie w jego rękach :D No, co.... dodaję sobie odwagi, bo jakoś ten śnieg mnie nie zachęca, a wręcz demotywuje. 
Dobra... Obiecuje, że postaram się nie wjechać w żadnego przechodnia, tym bardziej w jadącego po chodniku na rowerze! Tak... zdarzyło mi się to... raz. Z przykrością muszę stwierdzić, że ze stresu zamknęłam oczy, a na ciche i spokojne pytanie 'Madziu co Ty zrobiłaś?' odpowiedź brzmiała 'nie wiem'. Taaa...
Zdam ten cholerny egzamin. Zobaczycie.

piątek, 25 stycznia 2013

Wczoraj, jutro, dziś...

"Wczoraj jest historią.
Jutro jest tajemniczą.
Dziś jest darem..."

Dopadła mnie melancholia. Ale taka przyjemna, nie depresyjna... Uśmiecham się. Doceniam to co mam, biorę głęboki wdech i... ponownie się uśmiecham. Powód? A czy musi jakiś być? :)

środa, 23 stycznia 2013

Odżyłam!



Jak na złość zapomniałam na noc wyłączyć wifi w telefonie i ok. 10 obudził mnie fejsbukowy spam przyjaciółki, a właściwie urocze ‘bzzz bzzz’ obwieszczające wszem i wobec, że przyjaciółka udostępniła kolejną głupotkę na swym wspaniałym profilku. A tak mi się dobrze spało! Zważywszy na to, że nie spałam prawie trzy noce przez to cholerne choróbsko, to byłam aż sama na siebie zła, że dałam się tak łatwo wybudzić.  Trudno się mówi i śpi się dalej… No, nie do końca, nie mogłam już zasnąć. Spojrzałam niechętnie na leki i stwierdziłam, ze wypadałoby też coś zażyć, coś łyknąć, coś zjeść, a właściwie w odwrotnej kolejności to wszystko ale nie miałam ochoty wyłazić z łóżka, toteż poleżałam sobie jeszcze godzinkę. Czuję się już lepiej, gorączki nie mam tylko tak potwornie mnie kaszle, że aż wszystko mnie od tego boli. Wdech i wydech, jakoś przeżyję.
Spojrzawszy w lustro stwierdziłam, że jak będę siebie oglądała taka zaniedbaną codziennie, to ja nigdy nie wyzdrowieje. Strzeliłam sobie delikatny makijaż, o! Bo chory człowiek w makijażu wygląda zdecydowanie lepiej niż bez. Niech żyje moja ponadprzeciętna, życiowa filozofia. Jak by na to jednak nie spojrzeć przynajmniej co nieco zatuszowałam zaczerwienienie wokół oczu i ogólną bladość mojej cudownej cery. Wyglądam na zdrowszą! Taki właśnie efekt chciałam uzyskać :P Nie ma to jak oszukiwać samą siebie ale naprawdę poczułam się lepiej. Działa? Działa.
Teraz pora na mały porządek i ogarnięcie swojej piaskownicy. Wiadomo przecież, ze jak człowiek jest słaby i ledwo zipie to odkłada obojętnie gdzie, obojętnie co byleby tylko się nie zmęczyć. Takim oto sposobem zrobiłam sobie spory bałaganik, na który już serdecznie patrzeć nie mogę. Zatem idę sprzątać.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Cyrk na kółkach w ośrodku zdrowia

Mogłabym narzekać cały dzień i noc, jeszcze jutro i pojutrze na to co mnie dzisiaj (nie)przyjemnego spotkało w ośrodku zdrowia, do którego ledwo doszłam z gorączką ponad 39*C. Zerwałam się z łóżka na siłę, bo wiedziałam, że raczej nikt mnie dobrowolnie zarejestrować nie pójdzie, a telefonicznie to nawet nie ma co próbować. Ja osobiście nigdy się nie dodzwoniłam. Zastanawia mnie też fakt, jakim cudem do każdego lekarza jest po 23 pacjentów o godzinie 7, skoro rejestracja jest od 6:45? Przemilczę. Stałam w kolejce chyba z 45 minut zanim upatrzyłam sobie ławkę, na której siedziała już jakaś babcia. W kolejce przewaga babć i dziadków, ale ja musiałam sobie usiąść, bo bym się chyba przewróciła. Przy okienku rejestracji okazało się, że mojej lekarki jak zwykle nie ma więc mówię, że chcę się dostać do obojętnie jakiego lekarza, tylko, żebym czekać nie musiała za długo, bo nie wysiedzę tutaj. Chyba mi uwierzyła, bo zapisała mnie do jakiegoś lekarza mówiąc, że mogę iść jeszcze teraz do jednej lekarki ale musiałabym zapewne poczekać. Stwierdziłam, że wolę wrócić do domu, zażyć coś na zbicie gorączki, niż z gorączka czekać na przyjęcie. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Po drodze zdążyłam zapomnieć nazwisko lekarza i nr pokoju. Zapamiętałam tylko godzinę. Odwiedziłam też aptekę, na której otwarcie musiałam czekać ok. 15 minut. Zmarzłam ale opłacało się bo specyfik pozbawił mnie tej cholernej gorączki. Wymusiłam na tacie, żeby zawiózł mnie do lekarza, bo drugi raz bym tam już nie doszła. Co kawałek musiałabym się zatrzymywać, bo dostawałam takiej zadyszki. Dotarłam do ośrodka na 12. Czekamy sobie na poczekalni jakieś 40 minut, dowiadując się przez przypadek, że lekarza dzisiaj nie będzie. Mój zrzędzący tata, moje złe samopoczucie, pomruki zdenerwowanych pacjentów, yeah to jest to. No i cóż. W tył zwrot do rejestracji marsz. Mało brakło, a bym tam kogoś udusiła. Jak można zarejestrować pacjentów do lekarza, który nie przyjmuje? OK., tłumaczyły się, że nie wiedziały. No dobra, ale kiedy już się dowiedziały to czy nie mogła chociaż jedna panienka z okienka ruszyć 4 liter na drugie piętro i udzielić informacji? Jak widać nie. Przeniosła nasze kartoteki do lekarza, który miał się zjawić o 14… czyli ponad godzina czekania i nie wiadomo, o której przyjęcie. Powiedziała mi, że jeśli tak bardzo źle się czuję mogę podejść do jednej lekarki czy by mnie jeszcze nie przyjęła. Niestety. Jak się później dowiedziałam to jedna z osób, która wyżej sra niż dupę ma. Oczywiście odmówiła. Ja to sobie przetłumaczyłam na swój tolerancyjny sposób, że może spieszyła się do inne pracy?  No i nie pozostało mi nic innego jak czekać kolejną godzinę, a właściwie godzinę i 30 minut, bo przecież lekarz nie przyjął mnie pierwszej. Miał swoich pacjentów, proste i zrozumiałe. Całe szczęśćcie, że moją kartotekę kobietka dała prawie na sama górę, bo znowu zaczynałam mieć dreszcze. Nie mogłam dojść z ośrodka na parking, co jest najlepszym potwierdzeniem tego jak fatalnie się czułam/czuję. Dawno mnie tak nie trafiło!!! 8 lat temu, przed studniówką :D

Mam chociaż nadzieję, że jutro będzie lepiej, i że nie zarażę taty, który na pewno do lekarza się nie wybierze. Eh…

niedziela, 20 stycznia 2013

Lepiej nie zapeszać

Weekend miął bardzo przyjemnie i oczywiście wyjątkowo intensywnie. Cieszę się z udanego wypadu z moją gromadką z LO. To aż dziwne, że od jakiegoś czasu spotykamy się tak regularnie. W trakcie studiów właściwie nie miałam z nimi kontaktu przez długi okres czasu. Pod koniec jakoś zaczęłyśmy się spotykać i... tak już zostało, co mnie ogromnie cieszy. Wyszalałyśmy się, wytańczyłyśmy się i... nawet śpiewałyśmy, a co! Skutki uboczne? No... właściwie to wszystko mnie boli na czele z gardłem i... krtanią? Tak mi się wydaje, że to krtań:P Przyplątał się też katarek, kaszelek... mam urocze wypieki na twarzy i czuje się niewyraźnie, no ale... cóż, trudno. Jakoś przeżyję, chociaż na pewno nie pójdę dzisiaj spać w środku nocy, bo już ledwo siedzę :P. Nigdy się też nie będę chwalić moją niebywałą odpornością, bo jeszcze jutro okaże się, że mam grypę, a  niestety miałam w ten weekend kontakty z różnymi chorymi więc wcale mnie to nie zdziwi.
Zatem idę zdychać do łóżka :)

wtorek, 15 stycznia 2013

Czosnek, czosneczek...

http://www.ogrodniczyraj.pl/
Zatoki, zatoki, zatoki moją zmorą, a właściwie zatoki, zatoki, chore zatoki i ten katar, który nie chce się z nich wydobyć, cholera. Postanowiłam wypróbować metodę mojej koleżanki, która zaleciła mi inhalacje czosnkiem. Fuj, no ale niech będzie. Brzmi tak naturalnie, że nie miałam żadnych obiekcji do tego, aby to sprawdzić. No ale… już na samym wstępie pojawiły się problemy. Gaza… Co? Gaza? W moim domu? Śmiech na sali. Nie uświadczysz u mnie żadnych plastrów opatrunkowych, leków na przeziębienie czy innej aspiryny, a woda utleniona to już dawno jest przeterminowana. To woła o pomstę do nieba… Chociaż chwileczkę, jest aspiryna! Wow! No ale gazy nie ma więc zaczęłam myśleć na co wywalić ten czosnek, aby wrzątek mógł sobie spokojnie przezeń parować… No jak nic przydałaby się jakaś stara, bawełniana szmata. Szmata? To może stara poszewka? Genialny pomysł. No i znowu pojawiły się schody. Poszewka to by się może znalazła, ale… nowa. O zgrozo! No nie potnę nowej poszewki na chwilę wątpliwej przyjemności. Nie? Mama mnie kiedyś zamorduje :P Wybrałam taką, która wyglądała na najbardziej zniszczoną i wycięłam z niej kwadracik pożądanych rozmiarów. Trudno! Trzeba było tak często nie wywalać ‘niepotrzebnych’ rzeczy, które w istocie często okazują się niezbędne. Ten czosnek ostro przeżarł mi coś w nosie i dalej, bo czuję go do tej pory. No nic, może akurat ta allicyna w jakimś niewielkim stopniu mi pomoże. Za dwa dni powtórzymy ten smrodliwy rytuał. Ostatecznie wolę to, niż ból, chociaż czosnek to ja lubię tylko w takiej postaci jak na załączonym obrazku. Dla ogrodników żadna nowość: czosnek olbrzymi (Allium giganteum)

Swoją drogą, mam nadzieję, że wywaliłam ten cholerny kod obrazkowy, bo za pierwszym razem chyba nie do końca podziałało. Grr… ależ ja tego nie cierpię!   Wierzcie bądź nie, ale mam problemy z udowadnianiem tego, iż nie jestem komputerem :D

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Niech żyje niezgrabność

Jedyne co zdążyłam zrobić to zamknąć oczy kiedy pokrywka zsunęła mi się z garnka. To co zobaczyłam później to niezliczona ilość drobniuteńkich szkiełek, które chyba same chciały wbić mi się do stóp. Nie mam zwyczaju chodzić w kapciach bo serdecznie tego nie znoszę jednak w tamtym momencie bałam się zrobić nawet jeden krok w przód. To, że w nic nie wdepnęłam to naprawdę jakiś cud. Odkurzałam jedno miejsce chyba z 10 minut, a nadal mam wrażenie, że te szkiełka gdzieś tam jeszcze są. Po prostu świetnie. Idąc po odkurzacz na dokładkę uderzyłam się w policzek... Teraz tylko czekać, aż na twarzy pojawi się siniak wyglądający dość znacząco. Wdech i wydech.  Czyżby to był kolejny gorszy dzień?

Właśnie wróciłam z kuchni, spaliłam kurczaka.
Ktoś kiedyś powiedział, że byłabym dobrym materiałem na żonę. To... by się zdziwił. Eh :)

sobota, 12 stycznia 2013

Nic na siłę?



Życie z przeświadczeniem, że przez resztę tegoż życia będzie robiło się coś, czego się nie lubi i do czego nie czuje się powołania jest… demotywujące. Skończyłam dwa kierunki bo gdzieś po drodze pierwszego wydawało mi się, że pogłębienie wiedzy w jednej z dziedzin byłoby rozsądne no i wtedy wydawało mi się to ciekawe. Szkoda tylko, że szanse zmalały do zera po tym jak rozwiązali moją grupę na studiach magisterskich z powodu zbyt małej ilości chętnych na tą specjalizację. No i do widzenia. Na siłę skończyłam coś, czego nie zaczęłam. Właściwie to cały czas odnoszę wrażenie, że robię wszystko na siłę bo to na co mam ochotę wydaje mi się zbyt odległe i nierealne.  Tak, pogubiłam się i to dość dawno. Wmawianie sobie, że wszystko jest ok. na dłuższą metę nie wystarcza. Często otaczam się książkami i zgłębiam wiedzę jak gdybym nadal była na studiach, chore… co nie? Szkoda tylko, że z moimi studiami ta wiedza ma niewiele wspólnego. No cóż… Dopóki nie znajdę w życiu tego, co mogłabym robić i oddać się temu bez reszty, będę chodziła ze skwaszoną miną, jestem tego niemalże pewna.  No chyba, że nagle doznam olśnienia albo… się zakocham?

Dostałam już zaproszenie na ślub moich przyjaciół. Cieszę się ogromnie z ich szczęścia i drogi jaką obrali, że są razem i mają zamiar zawsze być. Szkoda tylko, że nie chce mi się iść na wesele. Nie lubię bawić się ‘sama’, a niestety śmiesznie byłoby wybrać się na wesele z osobą towarzyszącą płci żeńskiej, nie? :D  Tak się jakoś stało, że mam obecnie same koleżanki/przyjaciółki, w których towarzystwie dobrze się czuję. Swoich kolegów ZLIKWIDOWAŁAM. Myślę, że to odpowiednie określenie, bo słowo SPŁAWIŁAM brzmi dość niestosownie Nie chcę mieć póki co nic wspólnego z płcią przeciwną, bo dość mam rozczarowań i złudnych nadziei na to, że ktoś okaże się (tutaj powinnam wpisać coś mądrego… a guzik!) DOBRY. Tak, dobry, bo jakoś mam szczęście do jakichś dziwnych ludzi. Dziwnych, w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Powiedzmy, że sama daję sobie odetchnąć.
I... tak, jest mi dzisiaj smutno.

wtorek, 8 stycznia 2013

Wyczekiwana pocztówka z Rosji



 Chociaż na pierwszy rzut oka wygląda na pocztówkę z Francji jest… z Rosji. Wysłana pod koniec grudnia już doszła, a moja kartka, którą wysłałam do Rosji chyba zaginęła w akcji. Ponoć tak długo idą kartki do tegoż kraju, co jakoś szczególnie mnie nie dziwi :P No, ale żeby 35 dni? No… cóż, czekam dalej na rejestrację tej i drugiej wysłanej w tym samym dniu do Białorusi.  Na potwierdzenie - znaczek pocztowy :P
Swoją drogą, jak na mój krótki staż na Postcrossingu to, aż dziwne, że otrzymałam dwie kartki z USA, dwie z Japonii oraz dwie z Rosji. Moja siostra nieco później niż ja zaczęła zabawę i chyba ma większą różnorodność.

Dzisiaj też zaczęłam realizację swojego kolejnego 'rękodzieła'. Nie zdradzę szczegółów bo znając mój zapał jeszcze nie zdążę go skończyć, a już się znudzę. Dlatego też zaczęła niemal w tym samym momencie w jakim mi się zachciało cokolwiek tworzyć. Tak - miewam nawet zbyt często typowo polski, słomiany zapał, a przecież obiecałam sobie na początku Nowego Roku, że nie będę odkładała nic na jutro, prawda? Prawda. Powoli, powoli i stanę się bardziej poukładana niż jestem, mniej roztrzepana, bardziej obowiązkowa i ... resztę zalet już chyba posiadam, dlatego tak trudno przychodzi mi wymienianie tych, których nie mam :P Niech żyje skromność :)

sobota, 5 stycznia 2013

Studenckie dzieła sztuki



Wzięło mnie na wspominki. Przeglądałam sobie stare zdjęcia ze studiów i oto co znalazłam. Dwa zdjęcia, które udało mi się zrobić w dzień rozdawania dyplomów. Radosna twórczość studentów jest nieograniczona! Na samą myśl o niektórych człowiekowi robi się wesoło i nie chodzi mi tylko o studentów ale i wykładowców. Chyba nigdy nie zapomnę tego, co powiedział mi dziekan w trakcie wręczania mi dyplomu. Zapamiętał mnie sobie, co mnie szczególnie nie dziwi. Niejednokrotnie usłyszałam wprost, że ponoć zapadam w pamięć :P 

Oto sławne dzieła pewnych Gallów Anonimów:



Było ich znacznie więcej w ławce powyżej. Oczywiście ilość jakże wspaniałych ‘drzeworytów’ wzrastała wprost proporcjonalnie do odległości danej ławki od tablicy. Dlatego też najwięcej było ich na samej górze. Nigdy nie wpadłam jednak na ten geniusz by je jakoś szczególnie u.... upamiętnić? (nie jestem pewna, czy chodziło mi o to słowo) Zatem będą je znali tylko studenci z mojej uczelni :D