Od dawna nosiłam się z zamiarem realizowania niedokończonych
spraw oraz małych bądź większych postanowień tudzież marzeń. Może zabrzmi to
śmiesznie ale uwielbiam barszcz kiszony, do którego zabierałam się od 5 lat.
Problem polegał głównie na tym, że ogromny słoik, w którym miał zostać zrobiony
spoczywał gdzieś w piwnicy bądź garażu. To dwie czarne dziury! Jak coś tam już spocznie
to na wieki wieków amen. Ale dzisiaj uparłam się by tata mi go przyniósł, ha!
Nie wiem co wyjdzie z mojego wynalazku bo przepis domowy jaki znalazłam był z tych
‘na oko’ (trochę selera, pęczek czosnku, 1 marchewka, 1 pietruszka, BURAKI i
zalać to wszystko przestudzoną wodą z solą i cukrem do smaku). Jakieś proporcje
chyba powinny być zachowane, prawda? Jak widać, nie w tym przypadku. No trudno.
Jak nie wyjdzie to wysilę się bardziej i
znajdę jakiś przepis w Internecie, czego serdecznie nie znoszę. W sprawach kulinarnych lubię kombinować sama,
a co.
Dzisiaj też stwierdziłam, że przestanę wszystko odkładać na
jutro. Z tego jutra nigdy jeszcze nic nie wyszło. Wszystko zawsze robiłam na
ostatnią chwilę. O dziwo zawsze ze wszystkim się wyrabiałam, pomijając 2 pracą
magisterską, którą chciałabym napisać ale… czy to ma sens? Lepiej się nad tym
nie zastanawiać, bo odpowiedź jest prosta – NIE. Nawet nie wiem czy będę miała
jakąkolwiek satysfakcję, bo nikt przecież tego nie doceni. Będzie mnie to
kosztowało sporo wysiłku przede wszystkim w tym, aby przekonać samą siebie do
tego, że ma to sens. Póki co skupiam się na zdrowszym trybie życia, a to
kosztuje mnie wiele stresu i nerwów.
Zobaczymy, zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz