Wczoraj przez przypadek skasowałam sobie już wcześniej opublikowanego posta. Ktoś go widział? Ktoś o nim słyszał? Nie? to dobrze. Tak sobie myślę, że najwyraźniej moje muffinki były zbyt brzydkie aby świat je chciał oglądać wiec moja
podświadomość zadziałała w sposób adekwatny do oczekiwań reszty świata. No i
co, że nie były urodne skoro były smaczne? I miały proszę państwa różowy
lukier (patrz zdjęcie obok)! A co ja się będę rozdrabniać. Różowy wyglądał słodko i na pewno
bardziej interesująco niż biały, lub najzwyklejsza w świecie czekolada. Wszystko
co moje musi wyglądać oryginalnie żeby miało jakieś znaczenie emocjonalne. A teraz
przyznawać się, kto pomyślał, że mam nierówno pod sufitem? Ty, wiem! A tak na przekór
wstawię moje dzieło po raz drugi. Może nie będzie końca świata, nie? Tadaaaam:D
Przepis zgarnęłam STĄĄĄD. Miałam nawet zamiar wysłać zdjęcie moich cudownych muffinek bo jak widzicie nikt się nie odważył. Szybko się jednak rozmyśliłam. Stwierdziłam, że moje cuda mogłyby podziałać jako skuteczna antyreklama i być może już nikt nie skusiłby się na wypróbowanie tego przepisu :P Nic nie poradzę na to, że pierwszy raz piekłam muffinki :D Ale... uwaga....wszystkie zostały zjedzone więc chyba spełniły swoją rolę.
A tak z innej beczki... Tęsknię za wiosną. Brakuje mi zielonej trawy, liści na
drzewach i tego charakterystycznego zapachu, którego właściwie nie umiem opisać.
Najbardziej jednak brakuje mi słońca. Blada jestem. Wyglądam źle, a to, że sama
sobie się nie podobam to akurat żadna nowość. Jednak zimą jakoś szczególnie nie
mogę patrzeć w lustro. Ble. Marudzę? Może trochę. Czasem trzeba się odchamić i
ja mam akurat taki sposób. Oto zdjęcie z zeszłorocznej wiosny (grab pospolity
Carpinus betulus). Zdjęcie może mało efektowne ale widząc za oknem śnieg lub deszcz oko cieszy wszystko co żywe i zielone. Prawda?